wtorek, 1 kwietnia 2014

Etna wzywa

fot. Bettini

Czasem o losach wyścigu decyduje siła wyższa. Tak było w moim przypadku w Katalonii. Wszystko układało się po mojej myśli aż do czwartego etapu. Źle spałem w poprzedzającą go noc, śniadanie przed startem zjadłem na siłę, a później strasznie osłabłem, walczyłem, żeby dojechać do mety. Po etapie w hotelu okazało się, że mam gorączkę. Dziwna to była przypadłość, bo objawiła się jedynie wielkim osłabieniem, gorączką i wstrętem do jedzenia. Po wyścigu nie byłem w stanie nic przełknąć, dopiero następnego dnia zjadłem dwa jogurty i pół bułki. Jechać w takim stanie czwarty etap z pięcioma górskimi premiami to nie była przyjemność. Do tego było zimno, przy trasie leżało sporo śniegu, pogoda nie rozpieszczała, jak na Hiszpanię o tej porze roku.

Mam nadzieję, że taki dzień trafił mi się pierwszy i ostatni raz w tym sezonie. Szkoda, bo po ciężkim czwartym etapie później trasa była już w miarę łatwa i w czołówce nie zaszły większe zmiany. Była szansa zająć wysokie miejsce w generalce. Po trzecim etapie, w którym jechało mi się bardzo dobrze, chciałem o nie walczyć. Odpowiadał mi w nim szybki końcowy podjazd, prędkość dochodziła na nim do 30 km/godz. i pokonałem go na dużej tarczy. Ukończyłem etap na dziesiątym miejscu i traciłem po nim do lidera Rodrigueza 20 sekund. Mogę żałować, ale też cieszyć się, że sprawdziłem się w starciu z najlepszymi. Rzadko trafia się taka obstawa jak w tym wyścigu, zabrakło chyba tylko Valverde i Nibalego. Trzeci etap był tym, na który czekałem, wcześniej udało mi się nie stracić, choć dwa pierwsze etapy też nie należały do najłatwiejszych. Pierwszy był taki jak w zeszłym roku, miał trochę ostrych zjazdów. W drugim dopadła nas ulewa i wyścig zrobił się niebezpieczny, ale przejechałem oba w miarę spokojnie.

Nie martwię się tym, co mnie spotkało w Hiszpanii, i dalej spokojnie buduję formę. Trzymam się ustalonego wcześniej planu przygotowań. Dzisiaj wylatuję na zgrupowanie na Etnie, później wystartuję w Giro del Trentino i Liege-Bastogne-Liege. Na Etnie chcę poćwiczyć na długich podjazdach i potrenować trochę na rowerze do czasówki. Warunki będą do tego idealne. Tamtejsze podjazdy mają po ok. 20 km, przygotowuję się na Etnie już od czterech lat, trafię do tego samego pokoju hotelowego co zwykle. W hotelu obok będzie Tinkoff-Saxo, dużo ekip ucieka teraz trenować na wysokościach. Posiedzę na wulkanie 10 dni, razem ze mną będą tam Ulissi, Bono, Cattaneo, miał jechać Mori, ale połamał się ostatnio na wyścigu. Będą też dyrektor sportowy, mechanik i masażysta. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko solidnie trenować w komfortowych warunkach.