poniedziałek, 7 listopada 2016

Coś się kończy, coś się zaczyna

fot. Tour of Hainan/7Cycling/Adrian Hoe

Sezon można uznać za zakończony. W środę planuję zrobić ostatnią przejażdżkę i po niej odstawię rower do końca miesiąca. Wtedy zacznę przygotowania do nowego sezonu. Ostatni był długi, nigdy nie kończyłem się ścigać tak późno. Nie żałuję jednak, ostatnia wyprawa do Chin była warta zachodu.

Jestem zadowolony ze swojej jazdy w Tour of Hainan, który ukończyłem na 2. miejscu. Zrealizowałem cele, które przede mną postawiono, i myślę, że przejechałem dobry wyścig. Łatwiej będzie mi teraz rozpocząć krótki sen zimowy. Wyścig ułożył się po mojej myśli. Przez pierwszych pięć etapów pracowałem dla Ferrariego i jechałem czujnie z przodu, żeby nie zaliczyć żadnych strat. Czekałem na królewski 6. etap, czułem się dobrze i chciałem to wykorzystać. Gdy już nadszedł, sytuacja na finiszu tego odcinka zrobiła się dość chaotyczna. Matej Mohoric dojechał do mnie w końcówce i trzeba było reagować na bieżąco, żeby nie popełnić głupich błędów i nie dać się ograć kolarzowi Astany. Skasowałem więc atak Lutsenki i pomogłem wygrać Mohoricowi. Mogliśmy świętować, bo dwa pierwsze miejsca na etapie dla jednej ekipy nie zdarzają się zbyt często. Liderem został jednak Kazach i ostatnią szansą, żeby odmienić losy wyścigu, był 8. etap. Zaatakowałem na nim pod ostatnią górę, ale wzajemna kontrola z Lutsenką była na tyle duża, że trudno było zostawić rywala w tyle, tym bardziej, że do mety mieliśmy długi zjazd. Swoich szans próbował też Mohoric, ale wyłożył się 3,5 km przed metą i zamieniłem się z nim miejscami w generalce. Lutsenko udowodnił na tym etapie, że zasłużył na zwycięstwo w całym wyścigu, wygrywając na finiszu. Ja cieszę się z 2. miejsca w Chinach, tym bardziej, że od nowego sezonu moja ekipa będzie miała z tym krajem wiele wspólnego. Organizacyjnie wyścig stał na wysokim poziomie i można się było skupić na skutecznej jeździe. Niektórzy mogli narzekać na wysoką temperaturę i dużą wilgotność powietrza, ale mnie dobrze się ścigało w takich warunkach.

Tuż po powrocie z Chin wyleciałem na zgrupowanie w Darfo Boario Terme. Nie mieliśmy ze sobą rowerów, więc zamiast kręcenia chodziliśmy po górach, jeździliśmy na gokartach, integracja z nowymi zawodnikami przebiegała bardzo dobrze. Było to zgrupowanie przede wszystkim organizacyjne, mieliśmy spotkania z dyrektorami sportowymi, trenerami, lekarzami, różnego rodzaju podsumowania minionego sezonu i wstępne rozmowy o tym, który nas czeka. Szykuje się sporo zmian. Będzie nowa nazwa grupy, nowi zawodnicy i nowe rowery, pojawi się sporo nowych osób w sztabie technicznym, część dotychczasowego sztabu przeniosła się do Bahrain-Merida, nowi koledzy wywodzą się w dużej mierze z dawnej ekipy Liquigas. Wszystkich szczegółów jeszcze nie znamy, ale ekipa ma duże ambicje i wszyscy będziemy się starać o to, żeby je spełnić. Budżet grupy będzie wysoki i mam nadzieję, że kierownictwo mądrze go wykorzysta, co zaowocuje sukcesami w nadchodzących latach.

O moich celach na przyszły sezon za wcześnie jeszcze mówić, jego szczegółowy plan będę ustalał podczas grudniowego zgrupowania, które odbędzie się prawdopodobnie w Chinach. Chciałbym się skupić na sprawdzonych rozwiązaniach, jeśli chodzi o program startów, ale wszystko dopiero się rozstrzygnie. Zależy mi, żeby nowy sezon był dla mnie lepszy niż miniony. W najważniejszym starcie w tym roku, czyli Giro d’Italia, mój organizm niestety się zbuntował. Będę miał teraz czas, żeby to przemyśleć i wyciągnąć odpowiednie wnioski z tego sezonu. Choć największe sukcesy w kolarstwie osiągają obecnie młodsze roczniki, nie czuję się jeszcze wypalony i chcę to potwierdzić dobrą jazdą w przyszłym roku. Póki chęci są i zdrowie dopisuje, zamierzam się ścigać. Tour of Hainan mnie podbudował, wiem, że wciąż stać mnie na skuteczną walkę w światowym peletonie. Wraz z nową odsłoną mojej grupy pojawią się też nowe bodźce i jestem dobrej myśli.

Był to mój ostatni sezon w barwach Lampre i Meridy, od nowego roku z tej dwójki pozostanie w mojej ekipie tylko Lampre. Cztery wspólne sezony z Meridą minęły bardzo szybko, była to dla mnie świetna przygoda i jestem z niej bardzo zadowolony. Myślę, że nie zmarnowaliśmy tych lat i współpraca była owocna dla obu stron. Będąc ambasadorem marki Merida w Polsce, miałem dodatkową motywację do dobrej jazdy, mogłem wziąć udział w interesujących akcjach, poznałem też sporo ciekawych osób. Dziękuję Meridzie i jej pracownikom za różnego rodzaju wsparcie i serdeczność wykraczającą poza zawodowe ramy, zawsze mogłem na nią liczyć. Życie pisze różne scenariusze i kto wie, może jeszcze przyjdzie nam kiedyś współpracować. Zawodowo się rozstajemy, ale pozostajemy w bardzo dobrych relacjach. Największe sukcesy w dotychczasowej karierze osiągałem właśnie na Meridzie i zawsze będzie mi ona bliska.

Dziękuję także wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki w tym roku. Może nie zawsze odwdzięczałem się tak, jak byście tego chcieli, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, do zobaczenia w przyszłym sezonie!

środa, 19 października 2016

Koniec sezonu w Chinach

fot. BettiniPhoto

Przede mną ostatni wyścig sezonu. Dzisiaj wylatuję do Chin na Tour of Hainan. Na miejscu będę w czwartek pod wieczór. Dwa dni spędzę bez roweru, więc ostatnie dni wykorzystałem maksymalnie, trenując po 5 godzin. Przed wyścigiem tylko raz zdążę wyjechać na trening i pierwszy etap może nie być łatwy, tym bardziej, że będzie bardzo krótki, ale nie ja jeden wystartuję po długim locie i zmianie strefy czasowej. Najgorsze w chińskiej przygodzie chyba już przeżyłem – sporo zachodu było z załatwianiem wizy i cieszę się, że mam to już za sobą.

Będzie to mój debiut w Tour of Hainan i druga wizyta w Chinach. Poprzednią, na olimpiadzie w Pekinie, wspominam bardzo dobrze. Wkrótce będę miał z tym krajem więcej do czynienia w związku ze zmianami w mojej ekipie i wykupieniem licencji przez chińskie konsorcjum. Być może jeszcze w tym roku czeka nas zgrupowanie w Chinach. Szykują się spore zmiany, ale podchodzę do nich ze spokojem. Cieszę się, że mam podpisany kontrakt na sezon 2017 i będę się nadal ścigał w World Tourze. Ja i moja ekipa chcielibyśmy się pokazać w Tour of Hainan z dobrej strony przed, jakby nie było, naszymi nowymi pracodawcami. Wyścig będzie transmitowany w Eurosporcie, więc mam nadzieję, że polscy kibice też będą go śledzić przy porannej kawie. Czeka nas 1500 km na 9 etapach, co przy niespełna 90-km 1. etapie daje niezłą średnią na pozostałe. Większość etapów to będzie jazda po płaskim i walka sprinterów, ale na dwóch odcinkach będzie się można wspinać. Lecę do Chin z zamiarem walki o dobrą pozycję w generalce. Na płaskich etapach powinni walczyć Ferrari, a także młodzi Mohoirc czy Zurlo.

Po powrocie z Tour of Hainan spędzę 18 godzin w domu i wylecę do Włoch na zgrupowanie pod kątem nowego sezonu. Planuję jeździć na rowerze do 9. listopada i wtedy rozpocząć przerwę przed przygotowaniami do nowego sezonu. Odpocznę z rodziną na krótkim wyjeździe w Polsce. Jesteśmy już w komplecie z urodzoną pod koniec sierpnia Wiktorią. Chcieliśmy mieć niespodziankę i do samego końca nie wiedzieliśmy, czy nie będzie to aby Wiktor. Mała ma się bardzo dobrze, jest podobna do mnie, tak jak ja ma blond włosy. Tatuaż z jej imieniem jest już na mojej ręce, szybko dołączył do imion synów, na szczęście znalazło się na niego jeszcze miejsce. Z przyjemnych informacji mogę się jeszcze pochwalić tym, że zostałem Honorowym Obywatelem Gminy Wilamowice. Wyróżniono mnie w odpowiednich okolicznościach, przy okazji gminnego rajdu rowerowego. Na ok. 15 tys. osób w gminie bodaj tylko 5 może się pochwalić takim tytułem, więc tym bardziej to dla mnie bardzo miły zaszczyt.

Po narodzinach Wiktorii wystartowałem w kilku klasykach, głównie we wrześniu we Włoszech. Miałem dobre odczucia, szczególnie w końcowych wyścigach – Tre Valli Varesine i Milano Torino, a także wcześniej w Memoriale Pantaniego. Po cichu liczyłem na start w Lombardii, ale skład na ten wyścig był już ustalony dużo wcześniej. Memoriał Pantaniego ukończyłem w pierwszej grupce, na 14. pozycji. Trzy razy pokonywaliśmy na nim dość wymagający podjazd Montevecchio, na którym lubił trenować Pantani. Do mety trasa była jednak płaska jak stół i góralom trudno było walczyć o wygraną z grupki. W Tre Valli Varesine atakowałem w kilkuosobowej grupce dwie rundy przed końcem. Pracowałem w tym wyścigu dla Ulissiego, który finiszował na 2. pozycji. Mogę być zadowolony z wykonanej pracy, podobnie jak z mojej roboty w Milano-Torino. W tym klasyku w końcówce z Lampre-Merida zostałem tylko ja i Ulissi. Tym razem Diego był 5. Byłem też w czołowej grupie na Coppa Bernocchi i generalnie wrześniowe ściganie dobrze mi zrobiło. Po klasykach miałem sporą przerwę od ścigania, ale solidnie potrenowałem i czuję się dobrze przygotowany do rywalizacji w Chinach, mimo że pogoda nie ułatwiała ostatnio jazdy i zdarzyło mi się trenować na rolkach. W ostatnią niedzielę połączyłem przyjemne z pożytecznym i kręciłem, oglądając wyścig o mistrzostwo świata. Sagan znowu zabawił się z konkurencją. Największym kozakiem z Kataru jest dla mnie jednak Marokańczyk z ucieczki, który dołączył później do grupy Sagana i odpuścił dopiero tuż przed metą, gdy zaczęły się finałowe skoki. Dla kolarstwa to dobrze, że znów wygrał Sagan, robi dobrą reklamę naszej dyscyplinie. Następny taki kolarz szybko się nie pojawi.

piątek, 24 czerwca 2016

Do zobaczenia w Świdnicy


W niedzielę stanę na starcie wyścigu o mistrzostwo Polski. Mówią, że trasa w Świdnicy będzie trudniejsza niż w Sobótce, zobaczymy na pierwszej rundzie, czy to prawda. Trzeba będzie dobrze rozłożyć siły i przeciwstawić się rywalom, w tym całym ekipom, które będą próbować rozegrać wyścig na swoją korzyść. To walka o mistrzostwo o Polski, więc żartów nie będzie, tym bardziej, że jazda w Świdnicy może mieć wpływ na Rio. Jestem w szerokiej kadrze na olimpiadę, trzy miejsca są już zaklepane, pozostają zmagania kilku zawodników o jedną nominację. Nie będzie łatwo, ale dopóki jest cień szansy, trzeba walczyć.


Ostatnio miałem dobre długie treningi w upale. Po Tour de Suisse nie mam zamiaru narzekać na prażące słońce. W Szwajcarii 8 z 9 etapów jechaliśmy w deszczu, trudno było walczyć w takich warunkach, choć były one jednakowe dla wszystkich. Na szczęście zresetowałem się już po Giro d’Italia, wszystko wróciło do normy. Niestety wyścig nie ułożył się po mojej myśli i musiałem się z niego wycofać, ale mam nadzieję, że wrócę jeszcze na Giro w dobrej formie. Po mistrzostwach Polski wystartuję w Tour de Pologne i wszystko wskazuje na to, że pojadę też Vueltę. Choć nie rozpieszczałem ostatnio swoich kibiców, wierzę, że nie zabraknie ich w Świdnicy i sprawie im jeszcze w tym roku przyjemność.

czwartek, 5 maja 2016

Spokój przed Giro




Już jutro rozpocznę swoje szóste Giro d’Italia. Z takim licznikiem nie muszę się stresować, a po ostatnim wyścigu spokoju mi nie brakuje. Póki co będę się starał, żeby wyjechać z Holandii w dobrym nastroju. Trzeba przejechać tutejsze etapy bez strat, żeby włoskie odcinki rozpocząć z dobrej pozycji wyjściowej. Czuję się dobrze, ale nie chcę składać żadnych obietnic. Będę się skupiał na tym, by z dnia na dzień jechać jak najlepiej i zobaczymy, dokąd mnie to zaprowadzi. Wyścig pokaże, czy będzie to walka o wysoką pozycją w kl. generalnej, czy raczej o wygranie etapu.

Zacząłem studiować grubą książkę wyścigu i mogę stwierdzić, że będzie ciężko. Trasa tegorocznego Giro jest bardzo wymagająca, aż siedem etapów liczy co najmniej 200 km, trudnych podjazdów też nie zabraknie. Będzie sporo jazdy na czas, ale na szczęście nie drużynowej. Pierwsza poważna weryfikacja nastąpi na 6. etapie, pierwszym z metą pod górę. To on pokaże, na co kogo stać w tym wyścigu. Później ciężki będzie 8. etap do Arezzo z szutrowym podjazdem Alpe di Poti. Przejechałem go w tym roku, mieszkałem też w tamtych okolicach i znam je dobrze, podobnie jak trasę pagórkowatej czasówki w Toskanii. Końcówka drugiego tygodnia da popalić, przejedziemy sporo wymagających podjazdów, a na deser dostaniemy górską czasówkę. Wszystko rozstrzygnie jak zwykle trzeci tydzień, który nie oszczędzi nikogo. Przejechałem już w Giro sporo kilometrów i wiem, jak ważne jest w nim umiejętne rozkładanie sił. Trzeba się mądrze oszczędzać, żeby nogi chciały jeszcze dobrze kręcić w końcówce wyścigu. Liczę też na to, że strategia mniejszej liczby startów do maja przyniesie dobre efekty. Zwykle o tej porze roku miałem już w nogach z 2 tys. kilometrów wyścigowych więcej niż tym razem

Ostatni wyścig przed Giro pozwolił mi uwierzyć w słuszność obranej strategii i dodał wiary w siebie. Niektórzy mogą mówić, że nie był to najbardziej prestiżowy wyścig, ale nikt nie dał mi zwycięstwa w Turcji za darmo. Cieszę się też ze swojej jazdy na królewskim etapie Tour of Turkey. Niewiele zabrakło wtedy do wygranej. Zdobyłem w Turcji koszulkę najlepszego górala, niestety wiatr porwał mi koszulkę lidera, ale co zrobić, takiego etapu jeszcze nie przeżyłem. Ledwo można było jechać, wiatr i praca Lotto-Soudal sprawiły, że już na 3. km trasy peleton podzielił się na 5 grup. Mogę być jednak zadowolony z tureckiego debiutu i swoich odczuć z jazdy.

Po wyścigu w Turcji spędziłem w domu nieco ponad 22 godziny i ruszyłem z dobrym samopoczuciem na Giro. Po ostatnich treningach, dzisiejszej wizycie w centrum Meridy i prezentacji ekip czeka mnie już tylko odpoczynek w hotelu, a od jutra skupianie się na każdym kilometrze trasy i ciężka praca każdego dnia. Oprócz moich ambicji liczą się też ambicje ekipy, które spróbujemy wspólnie zaspokoić. O zwycięstwa etapowe będą z pewnością walczyć Sacha Modolo i Diego Ulissi, których stać na niejeden sukces. Konkurencja nie pozwoli jednak, żeby przyszedł on zbyt łatwo. Obsada wyścigu będzie jak zawsze mocna. Za największego faworyta do zwycięstwa uważam Mikela Landę, ale nie można skreślać innych wielkich kolarzy. Wszystko rozpocznie jutro płaska jak stół czasówka. Zmieniłem nieco pozycję na kozie i mam nadzieję, że przyniesie to dobre rezultaty. Poza tym zaufam sprawdzonym rozwiązaniom i nie przewiduję żadnych rewolucji sprzętowych. Wyjątkiem są nowe koła Fulcrum z obręczami 55 mm, będę je stosował z wersjami 40 mm w zależności od etapu.

Trzymajcie kciuki za mój dobry maj, a ja postaram się dostarczyć Wam wielu dobrych emocji.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Przyjemna niespodzianka

fot. Tour of Turkey/Brian Hodes

Wczoraj zaskoczyłem wiele osób, a najbardziej chyba siebie. Etap był dla sprinterów, ale udało się pokrzyżować im plany. Na odprawie przed etapem dyrektor sportowy prosił mnie, żebym był czujny, jeśli pojawi się szansa na odjazd, a ja się do tego dostosowałem. Próbowałem atakować od początku etapu. Gdy przejeżdżaliśmy przez most, który łączy Azję z Europą, byłem już w odjeździe. Później niestety przytrafiła się spora kraksa i zostaliśmy zatrzymani przez sędziego. Gdy wyścig ruszył na nowo, jechaliśmy spokojnie przez jakieś 10 km, po których rozpoczęły się kolejne ataki. Stawka poszarpała się na podjeździe i odjechaliśmy w trójkę, później dołączyło do nas jeszcze dwóch kolarzy i tak uciekaliśmy w pięciu z mniej więcej dwuminutową przewagą. Z góry było wiadomo, że peleton dojdzie nas na etapie dla sprinterów, więc towarzysze ucieczki nie wykazywali wielkich chęci do podkręcania tempa.

Gdy wróciliśmy do europejskiej części Stambułu, peleton zaczął mocno naciskać i nasza przewaga stopniała do 40 sekund. Wtedy wszyscy w ucieczce odpuścili, wszyscy oprócz mnie. Zaatakowałem i zacząłem samotny rajd. Peleton doszedł zawodników z ucieczki i chyba trochę się wtedy rozluźnił, bo 10 km później miałem już 3 minuty przewagi. Czułem, co się święci, trochę się przyoszczędziłem i zostawiłem siły na końcówkę. Kiedy 15 km przed metą dowiedziałem się, że mam 2' 40" przewagi, stwierdziłem, że teraz albo nigdy, i poszedłem w trupa. Postawiłem wszystko na jedną kartę i udało się. Miałem na bieżąco podawaną informację o przewadze i starałem się kontrolować sytuację. Gdy do mety pozostawało jakieś 8 km, zacząłem wierzyć, że jest duża szansa sprawić niespodziankę. Nie było łatwo w końcówce-kamikadze. Było ciasno, nie brakowało zakrętów ani bruku, ale miałem ten komfort, że mogłem dyktować tempo, i wszystko dobrze się skończyło.

Zwycięstwo bardzo mnie ucieszyło, od ostatniego minęło ponad 1,5 roku. Gdy ostatni raz wygrałem na Vuelcie, też miałem numer startowy 6 i miałem tego samego dyrektora sportowego w wozie technicznym, Bruno Vicino. Oby więcej takich powtórek z rozrywki. Myślę, że to zwycięstwo dobrze mi zrobi i doda wiary w siebie i swoje umiejętności. Niektórzy skreślają mnie już ze względu na wiek, ale wiek to tylko liczba. Nie bez znaczenia jest doświadczenie i to, jak się czuję. Zwycięstwo dedykuję mojej żonie Beacie, synom Oliwierowi i Mikołajowi oraz dziecku, które ma przyjść na świat we wrześniu. Oliwier oglądał wyścig z mamą i bardzo się ucieszył, mały Mikołaj spał wtedy, ale może obejrzy kiedyś powtórkę. Dziękuję wszystkim, którzy trzymają za mnie kciuki i dobrze mi życzą. Pojawiła się szansa i ją wykorzystałem. Postaram się jeszcze to kiedyś powtórzyć.

Po wczorajszej radości trzeba dzisiaj zacząć nową konkretną walkę. Wieczorem dopiero ok. 22 wylądował nasz samolot i jeszcze godzinę jechaliśmy do hotelu przed drugim etapem. Wcześniej z powodu mocnej burzy godzinę czekaliśmy, żeby móc wystartować z lotniska. Mam nadzieję, że deszcz będzie nas oszczędzał na wyścigu, bo i bez niego bywa niebezpiecznie. Tutejszy asfalt jest miejscami specyficzny i rower potrafi się na nim ślizgać, więc trzeba jechać czujnie. Dzisiaj zapowiada się dość ciężki odcinek. Nie będzie łatwo na rundach z podjazdem, ale trzeba próbować. Nie zamierzam oddawać dzisiaj koszulki lidera. Ostatni raz zakładałem taką w Route du Sud w 2009 roku. Trochę czasu minęło i będę się starał utrzymać nową jak najdłużej. Pojadę z dnia na dzień i zobaczymy, co z tego wyniknie.

piątek, 22 kwietnia 2016

Czas na Turcję

fot. BettiniPhoto

Dzisiaj wylatuję na wyścig dookoła Turcji. Zależy mi na tym, żeby dobrze w nim zadebiutować. Czekają nas dwa górskie etapy i solidna dawka ścigania niezależnie od tego, że obsada nie będzie tak mocna jak w poprzednich latach. Wiem, że zmienił się organizator wyścigu i wiele ekip zrezygnowało ze startu w nim, sytuacja w Turcji też może mieć na to wpływ, ale mam nadzieję, że tegoroczna edycja okaże się dobrym widowiskiem. Tytułu w Turcji będzie bronił mój kolega Kristijan Durasek, który zaliczył poważne szlify w Giro dell'Appennino, pewnie w praniu wyjdzie, czy wystarczająco wydobrzał.

Z ostatniego wyścigu, Giro dell'Appennino, jestem zadowolony. Swoje zrobiła w nim pogoda – było zimno i mocno lało, na jednym z niebezpiecznych mokrych zjazdów część kolarzy przede mną nieco odpuściła, zrobiła się luka i odjechała grupka zawodników, którzy walczyli między sobą o zwycięstwo. Początkowo ryzykowałem, ale później jechałem ostrożniej, bo kraks nie brakowało, a najważniejsze wyścigi sezonu dopiero przede mną.

Jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, po Turcji powinienem spędzić w domu 24 godziny przed wylotem na Giro d’Italia. Nie mam wielu kilometrów wyścigowych w nogach i także z tego względu cieszę się na Turcję. Mam nadzieję, że mój mniejszy przebieg w tym sezonie będzie miał dobry wpływ na formę w maju. Chciałem spokojniej rozpocząć sezon niż w poprzednim roku i przesunąć szczyt formy na później. Liczyłem na nieco więcej np. w Tirreno-Adriatico, ale bez odwołanego królewskiego etapu trudno było poważnie się sprawdzić. Na przygotowania nie mogę jednak narzekać. Niedawno zaliczyłem dobry obóz przygotowawczy na Etnie, gdzie poćwiczyłem długie podjazdy, ostatnio w domu też nie próżnowałem i zrealizowałem założony plan treningowy. Tuż przed wylotem do Turcji podczas jednego treningu zrobiłem np. 3300 m przewyższenia, nogi są gotowe na poważne wyzwania.


Nowe i bardzo przyjemne wyzwania czekają na mnie także poza wyścigami. We wrześniu po raz trzeci mam zostać ojcem. Być może będę wtedy na Vuelta a Espana, ale moja żona Beata będzie gotowa na takie rozwiązanie. Do września trochę jeszcze czasu zostało i mam nadzieję, że będą to dla mnie dobre miesiące.

sobota, 6 lutego 2016

Ściganie czas zacząć

fot. BettiniPhoto

Treningi treningami, ale czas rozpocząć sezon. Jutro wystartuję w swoim pierwszym wyścigu w tym roku – GP Wybrzeża Etrusków. Skład na ten klasyk mamy mocny i będziemy walczyć o zwycięstwo. Kapitanem będzie Diego Ulissi, który jest w gazie po Australii, podobnie jak Ilia Koshevoy po Argentynie. Ulissi mieszka w miejscowości, w której jest meta wyścigu, dlatego będzie chciał u siebie wygrać. Mam z tym klasykiem związane dobre wspomnienia – to w nim zadebiutowałem jako zawodowiec i startowałem w nim już kilka razy.

Mam za sobą bardzo udane zgrupowanie w Calpe. Byli ze mną koledzy z Lampre-Merida: Bono, Modolo, Conti i Petilli, oprócz tego można było tam spotkać połowę peletonu. To było moje pierwsze zgrupowanie w Calpe i bardzo polubiłem to miejsce. Jest idealne do rozkręcenia nogi, jeśli ktoś zaczyna sezon później, jak ja w tym roku. Nie ma tam strasznie długich i ciężkich podjazdów jak np. na Gran Canarii, która jest z kolei lepsza, jeśli pierwsze starty są już w styczniu i trzeba szybciej wejść na wysokie obroty. Przez dwa tygodnie zrobilibyśmy średnio 110 km dziennie, włączając w to odpoczynek. Atmosfera w Calpe była bardzo dobra, solidna dawka treningów w świetnych warunkach zawsze cieszy. Szkoda chłopaków z Gianta, którzy mocno ucierpieli na treningu. Mieszkali w tym samym hotelu co ja, to był ich pierwszy trening podczas zgrupowania, niestety tak pechowo zakończony. Oby jak najszybciej wrócili do zdrowia.

Po najbliższym klasyku wystartuję w Trofeo Laigueglia, następnie w dwuetapowym wyścigu we Francji  – Tour du Haut Var-matin. Po nim znowu udam się na zgrupowanie do Hiszpanii przed kolejnymi startami. W marcu będą nimi Strade Bianche, GP Industria & Artigianato i Tirreno-Adriatico. Po tych wyścigach planuję zgrupowanie na Etnie, a po nim Vuelta al Pais Vasco. Próbą generalną przed Giro d’Italia będzie dla mnie Tour of Turkey. Program startów mam nieco inny niż w zeszłym roku. Będę się starał spokojniej wejść w sezon, wysoka forma ma przyjść później. Po długich przygotowaniach czuję już jednak głód ścigania, ostatni sezon zostawiłem za sobą i skupiam się na tym, aby ten rok był dla mnie dobry.