Na razie ogólnie czuję się źle. Niesamowicie bolą mnie plecy, jakby mnie ktoś pobił kijem baseballowym. Żona musi mi pomagać we wstawaniu z łóżka i kładzeniu się do niego. Na nogę mam już założone usztywnienie, na obojczyk szelki. Wczoraj byłem u lekarza z moją nogą, zrobili mi tomografię i wiem już, że mam pękniętą rzepkę. W poniedziałek jadę znowu skonsultować obojczyk i dowiedzieć się, czy kolano będzie do operacji, czy nie. Na razie powiedziano mi, że czas regeneracji kolana jest taki sam, jak obojczyka. Nie wygląda to wszystko najlepiej, jak mi się uda wsiąść na rower w maju to będzie to sukces. Zazwyczaj regeneracja obojczyka trwa około 20 dni.
Kraksę zaliczyłem na trzecim etapie Tour of Croatia. Jechaliśmy
z przodu peletonu, bo mieliśmy lidera. Byłem na trzeciej pozycji, ciągnął
Andrea Guardini z mojej drużyny, a między nami był kolarz z ekipy Trek
Segafredo. Wpadliśmy na rondo, które było zrobione w kształcie kopca – asfalt
od środka do krawężnika był pochyły, a my mieliśmy przejechać po nim prosto.
Nawierzchnia była niesamowicie śliska, chociaż było sucho, i już motocykl z
kamerą jadący przed nami ledwo dał sobie radę. Guardini sobie poradził, bo jest
malutki, a ja pamiętam tylko tyle, że kolarz przede mną poleciał i pociągnął
mnie za sobą. Siła upadku mnie odwróciła i uderzyłem plecami w krawężnik, gdyby
nie to skończyłoby się pewnie tylko na szlifach. Zawieźli mnie do szpitala,
wieczorem pojechałem do hotelu i kolejnego dnia miałem już samolot do Polski.
Po przylocie pojechałem prosto do kliniki, żeby od razu zrobić coś z kolanem,
bo było strasznie spuchnięte. Pocieszam się tym, że sezon jest długi i nie
kończy się na Giro d’Italia, chociaż szkoda mi tego startu, bo noga już była
całkiem dobra. Setna edycja miała być najbardziej kolorowa, chociaż po
informacji o Michele Scarponim nic nie wiadomo. Ja pewnie w związku z tym
wszystkim pojadę na Vuelta a Espana.
O 8.30 rano po raz pierwszy usłyszałem o wypadku
Scarponiego. Dzwoniłem do mojego trenera powiedzieć mu, co z moim kolanem. Opowiedziałem
mu wszystko, a on mnie zapytał, czy słyszałem co się stało. Powiedział mi, że
Scarponiego potrącił samochód i jest w ciężkim stanie, a nawet mówi się, że nie
żyje. Nie uwierzyłem. Po kilku minutach oddzwonił i powiedział, że to
potwierdzone. Mamy tego samego managera, więc od razu zadzwoniłem do niego, ale
nawet on jeszcze nic nie wiedział. Dopiero później zadzwonił z informacją o
wypadku i pojechał do rodziny Scarponiego.
Sypiam teraz po kilka godzin, nie daję rady dłużej.
Obudziłem się o 5.45 rano, włączyłem telewizor i obejrzałem na Eurosporcie
powtórkę wczorajszego etapu Tour of Alps, gdzie on walczył. Dwie godziny
później już go nie było.
Po mojej kraksie w czwartek jedną z pierwszych wiadomości,
którą dostałem, był sms od Michele Scarponiego. Mówił, żebym się nie
przejmował, że obojczyki łamią nawet najlepsi. Odpisałem mu, że dziękuję i
życzę mu udanego Giro d’Italia. I nagle taka tragedia. Jest mi tym bardziej
przykro, że znam też jego żonę i dzieci, czteroletnie bliźniaki. Byliśmy bardzo
zżyci. Nasz świat kolarski nie jest duży, znamy się wzajemnie, kontakty między
nami zostają na lata. Widzimy się 100 dni w roku. Jeździliśmy razem przez trzy
lata, na wszystkich zgrupowaniach zawsze trzymaliśmy się razem. To była
przyjaźń. Jak Scarponi osiągał swoje największe sukcesy w Lampre, to ja miałem
w nich swój udział. On dla mnie zawsze był i będzie wielkim kolarzem. Był
bardzo wesołym i zabawnym człowiekiem, razem z nim na wyścigach zawsze
pojawiała się dobra atmosfera. Kiedy jechał z nami na wyścigu, nigdy nie było
cicho, nawet jak coś nie szło to żartował. Taka dusza towarzystwa. Praktycznie na
wszystkich swoich zdjęciach albo jest uśmiechnięty, albo ma głupią minę – taki
właśnie był. Nie chciał jeszcze kończyć kariery w tym roku. Będzie mi go
brakowało.