piątek, 25 października 2013

Sezon zaostrzył apetyt


fot. Piotr Dymus

To by było na tyle z kręceniem na ten sezon. Ostatnio spędziłem kilka dni z rodziną na Helu, teraz siedzę w domu i doprowadzam się do stanu używalności. Miałem robione drobne zabiegi, na które nie było czasu w sezonie, przydomowych prac też mi nie brakuje. Poza tym skupiam się na odpoczynku i przyznam, że dobrze mi to wychodzi. Po mistrzostwach świata jeździłem jeszcze, żeby zbyt wcześnie nie wyłączać silnika. Były to typowo turystyczne przejażdżki po 2 czy 2,5 godz., czasami w grupie znajomych, bez żadnych szaleństw. Ostatni raz byłem na rowerze 10 października, teraz najważniejszy jest wypoczynek.

Wszystkie moje plany na mistrzostwach świata pokrzyżowała pogoda. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem w takiej ulewie. To była rzeźnia, nieprzypadkowo wyścig ukończyło 60 kolarzy na ponad 200. Organizacja wyścigu i trasa były świetne, ale w tych warunkach nie miało to większego znaczenia. Na każdej rundzie była wielka walka o przetrwanie, unikanie kraks i omijanie tych, którzy mieli mniej szczęścia. Przez wszystkie dni przed wyścigiem i po nim pogoda we Florencji była dobra. Niebiosa nie były łaskawe tylko w niedzielę. W tygodniu poprzedzającym wyścig zapowiadali deszcz, ale wszyscy się łudzili, że prognozy się nie sprawdzą. Wstaliśmy o szóstej rano i już nie mieliśmy żadnych złudzeń. Pocieszeniem i wielką sprawą jest dla mnie to, że moim nowym kolegą w Lampre-Merida będzie mistrz świata. Oczekiwania wobec Rui Costy mogą po Florencji wzrosnąć, ale pokazał już, że stać go na dużo. Wiele wskazuje na to, że z jednym z kolegów przyjdzie mi w nowym sezonie rywalizować. Odejście Scarponiego do Astany jest prawdopodobne, ale za wsześnie jeszcze mówić o tym, jak może to zmienić moją sytuację w Lampre-Merida. Na pewno pozostaniemy ze Scarpą dobrymi kumplami.

Rozmawiałem już wstępnie z Giuseppe Saronnim o nowym sezonie, powiedziałem mu, że chcę jechać Giro i odpowiada mu to. Choć nasz skład na przyszły rok może się jeszcze zmienić, to powinniśmy mieć dobrze zabezpieczone najważniejsze wyścigi. Na Tour de France będziemy mieli Rui Costę, Diego Ulissi też może znaczyć w światowym peletonie coraz więcej. Końcówkę roku miał kapitalną, wygrywał wszystko. Jest jeszcze młody, ale rozwija się modelowo i jeśli wciąż będzie się tak rozkręcał, może być groźny nawet w wielkich tourach. W przyszłym roku znów moim największym priorytetem będzie Giro d’Italia. Przyszłoroczna trasa wyścigu zapowiada się gorzej niż ostatnio, szczególnie trzeci tydzień da popalić. Harówa na słynnych podjazdach będzie potężna, ale nie warto już teraz zaprzątać sobie tym głowy. Rozpoczęcie wyścigu w Irlandii to według mnie jedno zamieszanie więcej, ale nie ma co narzekać, dla kibiców spoza Włoch może będzie ciekawiej. Kalendarz startów do Giro ułożę podczas pierwszego zgrupowania na początku grudnia, powinien on być zbliżony do tegorocznego, być może rozpocznę sezon w Argentynie. Oprócz układania kalendarza czekają nas w grudniu pierwsze odprawy, będziemy mieli robione badania, niektórzy na torze w Montichiari będą mieli ustalaną pozycję.

Przygotowania do nowego sezonu planuję rozpocząć w okolicach 10 listopada. 15 listopada pojawię się na siłowni, będę ją odwiedzał trzy razy w tygodniu do końca roku. Do tego dojdzie sauna, basen, może narty biegowe, rower też będzie, ale nie tylko szosowy. Przede wszystkim będę ćwiczył na 29” rowerze górskim, nie zabraknie też ostrego koła. Gdyby zima była bardzo sroga, spakuję się i wyjadę trenować w lepszych warunkach. Kontrakt z Lampre-Merida na przyszły rok mam ważny, mogę zimować spokojnie i, podobnie jak cała ekipa, z zaostrzonym apetytem. Zakończyliśmy sezon w dobrych humorach, wyniki Ulissiego były miłym akcentem na finiszu. Cały sezon Lampre-Merida można zapisać na plus. Zabrakło nam spektakularnych sukcesów, ale zwykle ktoś z nas kręcił się wokół pierwszej „5”, byliśmy widoczni i wielu z nas miało swoje 5 minut. Pokazaliśmy, że ambicji nam nie brakuje. Miło było obserwować np. jak Pozzato powetował sobie gorszą wiosnę, w drugiej części sezonu był naprawdę mocny. 17 zwycięstw w sezonie może nie powala, ale w stosunku do 2012 roku nasz postęp jest naprawdę spory. Przypomnę, że wtedy, jeszcze jako Lampre-ISD, wygraliśmy 7 razy.

Dla mnie był to najlepszy sezon w karierze, szczególnie z jego pierwszej połowy mogę być bardzo zadowolony. Ten rok pozwolił mi zrozumieć, że przy odpowiednim podejściu jestem w stanie równo i dobrze przejechać trzytygodniowy wyścig. Chcę podążać tą drogą i w przyszłym sezonie znów przejechać wielki tour na wysokim poziomie. Zabrakło mi w tym roku zwycięstwa, ale jestem głodny sukcesu i postaram się wygrać w 2014 roku. To będzie mój czwarty sezon w ekipie Saronniego i może tym razem się uda. Nie ma się jednak co stresować, nie czuję żadnej zbędnej presji. Przygotuję się spokojnie do sezonu, a wcześniej wypocznę do końca. Ze spokojem podchodzę też do swojego przebiegu, o który czasem jestem już pytany. Wiele wyników w peletonie potwierdza, że wiek bywa najważniejszy dla statystyków. W kolarstwie szosowym nie ma już reguły – mogą wygrywać 20-latkowie, mogą też 42-latkowie, a wielu „staruszków” naciąga gardła młodym. Wyrównało się, na pewno spora w tym zasługa większej kontroli i końca ery EPO. Dotyczy to także innych specjalności. Ostatnio miałem okazję poznać legendę Meridy i kobiecego kolarstwa górskiego w ogóle – Gunn-Ritę Dahle Flesję. Wziąłem z nią udział w podsumowującej sezon konferencji prasowej i sesji zdjęciowej dla akcji charytatywnej Rak’n’Rolling, którą warto się zainteresować (raknrolling.blogspot.com). To fajna wyluzowana kobieta, mimo niesamowitych sukcesów nie ma w sobie nic z gwiazdorstwa. Jej osiągnięcia budzą wielki szacunek i choć dla szosowców ważniejszy przykład długowieczności daje np. Chris Horner, to jej mistrzostwo świata w wieku 40 lat też robi wrażenie i dodaje wiary, że z odpowiednim podejściem można długo kręcić w dobrym stylu.

Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie w tym roku i tym, którzy robią to od lat. Macie swój ważny udział w moich osiągnięciach. Do zobaczenia w dobrych nastrojach w przyszłym roku.