wtorek, 19 maja 2015

Walka trwa

fot. Bettini

Dzień odpoczynku na Giro zleciał strasznie szybko, ale udało mi się trochę wypocząć. Pierwszy tydzień wyścigu był bardzo intensywny, więc taka przerwa była wskazana. Tempo było tak wysokie jak czasami w ostatnim tygodniu Giro. Póki co Astana robi w wyścigu niezłą zadymę, zobaczymy, jak będzie dalej. My wygraliśmy już dwa etapy i mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniemy. Ja mogę być z pierwszego tygodnia w miarę zadowolony, choć liczyłem na ciut więcej. Może się niektórym wydawać, że ok. 10 minut straty to dużo, ale wyścig wciąż trwa i do końcowego rozrachunku daleko.

Tydzień rozpoczęliśmy kiepską czasówką. Nie pomogło to, że wystartowaliśmy jako pierwsi, ale trzeba też przyznać, że nie mamy w ekipie na Giro specjalistów od walki z czasem na płaskim. Na 2. etapie straciłem z powodu kraksy przede mną na przedostatniej rundzie w Genui. Podobno jej przyczyną był kibic, który przechodził przez drogę z rowerem, szkoda gadać. Peleton podzielił się wtedy i nie udało się już dociągnąć do czołówki. Toskania to typowo kolarski region, dawno nie jechało tam Giro, dlatego nie brakowało w tym tygodniu kibiców, niestety wśród nich było kilku nierozważnych.

Na 4. etapie do La Spezii musiałem odpuścić jazdę z faworytami w końcówce, bo tempo na podjeździe Biassa było zabójcze, Astana mocno go podkręciła. Strasznie ciężki był ten etap, bez metra płaskiego. 5. etap do Abetone był całkiem udany, dojechałem blisko faworytów, a do tego wygrał Jan Polanc. Zrobił tym zwycięstwem dobrą reklamę nowemu rowerowi ekipy, który przez ten tydzień bardzo przypadł mi do gustu. Nowa Scultura jest bardzo lekka, ale robi różnicę nie tylko pod górę. Jest bardzo wygodna i zwrotna, świetnie się prowadzi na zjazdach i przyspiesza tak, jak trzeba. Zostanę przy niej do końca wyścigu.

Strasznie nerwowo zrobiło się w końcówce 6. etapu. Bardzo wiało i wszyscy mocno się pchali na finiszu, a do tego jeszcze ta kraksa. Na szczęście udało mi się wyhamować. W kolejnym etapie popis dał Diego Ulissi. Znałem końcówkę tego etapu z Giro 2011, ciągnąłem wtedy dla Petacchiego, który finiszował 2. Tym razem było zwycięstwo. Naszą pierwszą opcją do walki o etap był Modolo, ale trochę zabrakło mu sił w końcówce i świetnie wykorzystał to Ulissi. Strasznie nas ucieszyła ta wygrana, Diego potrzebował jej, żeby się przełamać. Zwyciężył w nie byle jakim, bo w najdłuższym etapie tegorocznego Giro. Po takim maratonie nie planowałem większej akcji podczas 8. etapu, ale spontanicznie dołączyłem do odjazdu, który dobrze się zapowiadał. Trzeba próbować, tym razem się nie udało, może innym razem będzie lepiej. Początkowo zawodnikom z ucieczki niespecjalnie pasowało to, że w niej jestem, bo miałem najmniejszą stratę z nas wszystkich. Później peleton dał nam jednak większą swobodę i wszyscy w ucieczce dobrze współpracowali i wychodzili na zmiany. W końcówce zabrakło mi nieco sił, gdy zostałem skasowany, a faworyci kręcili w bardzo mocnym tempie. Jazda w ucieczce trochę tych sił zużyła, wcześniej też nikt się nie oszczędzał, bo pierwszą godzinę wyścigu przejechaliśmy ze średnią 47 km/godz. Okazało się, że był to zbyt ważny etap dla faworytów i szczególnie Astana podkręciła tempo pościgu na tyle, że nie udało się dojechać i choćby zminimalizować strat w generalce. Tydzień zakończył kolejny długi etap, na którym zrobiliśmy 4200 m przewyższenia.

Można powiedzieć, że tegoroczne Giro to Contador, Aru, Porte i reszta świata. Na pewno do końca maja oprócz walki o układ podium wiele ciekawego się jeszcze jednak wydarzy. Drugi tydzień zapowiada się w miarę spokojnie, choć na Giro nie spodziewałbym się zbyt dużego luzu na trasie. Wszyscy będą mieli w głowie ciężką sobotnią czasówkę i następujący po niej trudny górski etap, ale wcześniej też trzeba być czujnym. Już jutro etap do Imoli nie będzie łatwy. Dzisiaj też końcówka do lekkich nie należy, będzie trochę ostrych zakrętów. Pojedziemy dla Modolo z wiarą w końcowe zwycięstwo. Będę walczył z dnia na dzień w zależności od tego, jak sytuacja będzie się rozwijać. Wyścig jeszcze długi, są jeszcze dwa tygodnie, żeby dostarczyć sobie i kibicom trochę radości.

piątek, 8 maja 2015

Pełna gotowość

 fot. Giro d'Italia/RCS Sport
  
Jutro rozpocznę swoje 5. Giro d’Italia. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby było dla mnie udane. Romandia nie wypadła tak, jak bym chciał, jednak w dużej mierze wynika to z kraksy na 2. etapie. Na szczęście wydobrzałem już i czuję się gotowy do poważnych wyzwań. Jestem dobrze zmotywowany i mogę liczyć na wsparcie ekipy.

Od wczoraj trenowaliśmy drużynową jazdę na czas, która rozpocznie Giro. Trasa 1. etapu jest płaska i w miarę łatwa, choć trzeba uważać na trzy dość ciemne tunele. Poświęciłem w tym sezonie sporo uwagi treningom na kozie i mam nadzieję, że to zaprocentuje. Trasa tegorocznego wyścigu łatwa nie jest. Mówią, że najlżejszy będzie drugi tydzień. Z pewnością nadrobi to jednak ostatni, wspinaczki będzie w nim pod dostatkiem. Poprzedzi go dzień odpoczynku, po którym zaraz po starcie czeka nas solidny podjazd. Nie będzie więc wypoczynku podczas dnia przerwy, nikt nie będzie chciał stracić rytmu i skończy się pewnie na treningu za autem. Nie można też lekceważyć pierwszego tygodnia wyścigu, który może ustawić dalszą rywalizację.

Najcięższe tegoroczne podjazdy znam dość dobrze, na przykład Sestriere i Mortirolo. Colle delle Finestre też do łatwych nie należy, połowa podjazdu jest po asfalcie, a połowa po szutrze, jak w Strade Bianche. Po nim zjedziemy nowym asfaltem, by na deser zacząć wspinaczkę na stację narciarską w Sestriere. Jazdę pod górę powinien ułatwić mi nowy rower, na którym zadebiutuję podczas Giro. To lżejsza wersja modelu Scultura Meridy z całkiem nowym projektem ramy. Testowałem ją i zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Być może wybiorę Sculturę na wszystkie etapy oprócz jazdy na czas.

Przed Romandią robiłem rekonesans trzech etapów. Przejechałem trasę 59-km czasówki z Treviso do Valdobbiadene. Jej pierwsza szybka połowa jest zupełnie płaska, a później są dwa dość wymagające podjazdy. Trzeba będzie uważać, żeby nie stracić za dużo na płaskim, a później pokazać moc pod górę. Po 13 etapach swoje może zrobić zmęczenie, dlatego tym bardziej nie będzie to łatwa walka z czasem. Sprawdzałem też trasę 4. i 5. etapu. Trasa pierwszego z nich jest bardzo ciężka, cały czas góra-dół. Trasę do Abetone tylko sobie odświeżyłem, bo mieszkam blisko niej we Włoszech. Końcowy podjazd jest długi, ok. 17 km, ale jego wymagająca część liczy jakieś 5 km, 4,5 km przed metą przewyższenie spada. Gdy robiłem rekonesans, w końcówce podjazdu był już zerwany asfalt, teraz przygotowania są już na innym etapie.

Sporo wrażeń powinien dostarczyć etap z metą na torze Imola. Na torze jest podjazd być może nawet na małą tarczę. Oglądając Formułę 1 w TV, nie widać nawet, kiedy bolidy pokonują go z prędkością 300 km/godz., ale rowerem to co innego. Trzeba będzie też uważać na karbowane powierzchnie na zakrętach, schodki mają na nich jakieś 5 cm i mogą wyrządzić krzywdę. Zapowiada się nerwowa końcówka, bo nie dość, że meta etapu jest na torze, to jeszcze wcześniej zrobimy na nim 3 rundy.

Nie tylko kolarze pracują w maju na pełnych obrotach. 3 dyrektorów sportowych, w sumie 10 mechaników i masażystów, lekarz, rzecznik prasowy – wyjdzie z 15-16 osób do samej obsługi zawodników. Wszyscy walczą o to, by wynik w Giro d’Italia był na miarę rangi wyścigu. Ostatecznie wszystko jednak sprowadza się do naszych nóg i tego, by zrobić z nich dobry użytek. Trzy tygodnie jazdy to nie przelewki, ale czuję się na nie gotowy. Trzymajcie kciuki, a ja postaram się odwdzięczyć na trasie.