piątek, 12 czerwca 2015

Sezon nie kończy się w maju

fot. Daniel Geiger

Wróciłem do ścigania po Giro d’Italia. Wczoraj wystartowałem w szwajcarskim klasyku GP du canton d'Argovie. Przejechaliśmy 15 rund po 12,1 km każda. Leżałem w kraksie, ale na szczęście skończyło się na szlifach. Jechałem już w tym wyścigu w 2005 roku, można było dobrze przepalić nogę, bo na rundzie był ok. 2-km podjazd. O zwycięstwo walczyli jednak sprinterzy, Bonifazio z mojej ekipy był 4. Miałem wczoraj dobre odczucia na trasie. Po Giro odstawiłem rower na 2 dni, a przez resztę tygodnia po Giro urządzałem sobie przejażdżki.  Myślę, że odpocząłem i przed Tour de Suisse nie czuję się zmęczony.

Było to chyba najtrudniejsze Giro d’Italia, w jakim startowałem. Takiego tempa jeszcze nie było. Od samego początku wyścigu gaz był taki jak zwykle w trzecim tygodniu. Widać, że kolarstwo się zmienia i mocno przyspiesza, można zapomnieć o spokojnej jeździe. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się dostosować. Atakowałem na etapach z metą pod górę, czyli jedynych, które mogły mi przynieść sukces, ale zawodnicy z czołówki wraz ze swoimi ekipami nie pozwalali na zbyt wiele. Odjechałem np. na ciężkim etapie z Mortirolo, jednak kontrola faworytów była zbyt duża, żeby uzyskać odpowiednią przewagę. Nie pomagało też to, że atakował w tym dniu Hesjedal, który był dość wysoko w generalce.

Taki jest urok kolarstwa. Jeśli nie walczy się już w wyścigu o generalkę, wiele czynników musi się zgadzać, żeby odnieść zwycięstwo etapowe. Nie udało się tym razem, ale nie składam broni. Sezon nie kończy się w maju, trochę ścigania i szans na dobre wyniki jeszcze przede mną. Dla mnie indywidualnie nie było to udane Giro d’Italia, ale dla mojej ekipy wręcz przeciwnie. 4 zwycięstwa Lampre-Merida to chyba najlepszy wynik w historii startów grupy w Giro. Największy szacunek należy się oczywiście Contadorowi. Okazał słabość jedynie na przedostatnim etapie, ale kto wie, czy nie była to tylko zagrywka dla rywali przed Tour de France. Contador to jednak Contador. Nie ma drugiego takiego kolarza i chyba prędko nie będzie. Duże wrażenie nie tylko na mnie zrobiła też Astana. Była niesamowicie mocna. Robiła, co chciała. Gdy atakowała, to w czterech-pięciu.

Jutro po raz pierwszy wystartuję w Tour de Suisse i postaram się o dobry debiut. Trasa wyścigu wydaje się podobna jak w Romandii. Ciekawie zapowiada się królewski 5. etap z metą na lodowcu w Austrii. Będziemy wjeżdżać na blisko 2700 m, a w sumie tego dnia czeka nas ok. 4000 m przewyższenia. Po Szwajcarii planuję odstawić rower, prawdopodobnie pojawię się jednak na mistrzostwach Polski w Sobótce. Prawie cały lipiec spędzę we Włoszech. Czeka mnie trochę morza, trochę gór, na pewno 2 tygodnie spędzę w Livigno, gdzie będę się przygotowywał do Tour de Pologne i Vuelta a Espana. Motywacji do ciężkiej pracy będę miał pod dostatkiem.