poniedziałek, 7 listopada 2016

Coś się kończy, coś się zaczyna

fot. Tour of Hainan/7Cycling/Adrian Hoe

Sezon można uznać za zakończony. W środę planuję zrobić ostatnią przejażdżkę i po niej odstawię rower do końca miesiąca. Wtedy zacznę przygotowania do nowego sezonu. Ostatni był długi, nigdy nie kończyłem się ścigać tak późno. Nie żałuję jednak, ostatnia wyprawa do Chin była warta zachodu.

Jestem zadowolony ze swojej jazdy w Tour of Hainan, który ukończyłem na 2. miejscu. Zrealizowałem cele, które przede mną postawiono, i myślę, że przejechałem dobry wyścig. Łatwiej będzie mi teraz rozpocząć krótki sen zimowy. Wyścig ułożył się po mojej myśli. Przez pierwszych pięć etapów pracowałem dla Ferrariego i jechałem czujnie z przodu, żeby nie zaliczyć żadnych strat. Czekałem na królewski 6. etap, czułem się dobrze i chciałem to wykorzystać. Gdy już nadszedł, sytuacja na finiszu tego odcinka zrobiła się dość chaotyczna. Matej Mohoric dojechał do mnie w końcówce i trzeba było reagować na bieżąco, żeby nie popełnić głupich błędów i nie dać się ograć kolarzowi Astany. Skasowałem więc atak Lutsenki i pomogłem wygrać Mohoricowi. Mogliśmy świętować, bo dwa pierwsze miejsca na etapie dla jednej ekipy nie zdarzają się zbyt często. Liderem został jednak Kazach i ostatnią szansą, żeby odmienić losy wyścigu, był 8. etap. Zaatakowałem na nim pod ostatnią górę, ale wzajemna kontrola z Lutsenką była na tyle duża, że trudno było zostawić rywala w tyle, tym bardziej, że do mety mieliśmy długi zjazd. Swoich szans próbował też Mohoric, ale wyłożył się 3,5 km przed metą i zamieniłem się z nim miejscami w generalce. Lutsenko udowodnił na tym etapie, że zasłużył na zwycięstwo w całym wyścigu, wygrywając na finiszu. Ja cieszę się z 2. miejsca w Chinach, tym bardziej, że od nowego sezonu moja ekipa będzie miała z tym krajem wiele wspólnego. Organizacyjnie wyścig stał na wysokim poziomie i można się było skupić na skutecznej jeździe. Niektórzy mogli narzekać na wysoką temperaturę i dużą wilgotność powietrza, ale mnie dobrze się ścigało w takich warunkach.

Tuż po powrocie z Chin wyleciałem na zgrupowanie w Darfo Boario Terme. Nie mieliśmy ze sobą rowerów, więc zamiast kręcenia chodziliśmy po górach, jeździliśmy na gokartach, integracja z nowymi zawodnikami przebiegała bardzo dobrze. Było to zgrupowanie przede wszystkim organizacyjne, mieliśmy spotkania z dyrektorami sportowymi, trenerami, lekarzami, różnego rodzaju podsumowania minionego sezonu i wstępne rozmowy o tym, który nas czeka. Szykuje się sporo zmian. Będzie nowa nazwa grupy, nowi zawodnicy i nowe rowery, pojawi się sporo nowych osób w sztabie technicznym, część dotychczasowego sztabu przeniosła się do Bahrain-Merida, nowi koledzy wywodzą się w dużej mierze z dawnej ekipy Liquigas. Wszystkich szczegółów jeszcze nie znamy, ale ekipa ma duże ambicje i wszyscy będziemy się starać o to, żeby je spełnić. Budżet grupy będzie wysoki i mam nadzieję, że kierownictwo mądrze go wykorzysta, co zaowocuje sukcesami w nadchodzących latach.

O moich celach na przyszły sezon za wcześnie jeszcze mówić, jego szczegółowy plan będę ustalał podczas grudniowego zgrupowania, które odbędzie się prawdopodobnie w Chinach. Chciałbym się skupić na sprawdzonych rozwiązaniach, jeśli chodzi o program startów, ale wszystko dopiero się rozstrzygnie. Zależy mi, żeby nowy sezon był dla mnie lepszy niż miniony. W najważniejszym starcie w tym roku, czyli Giro d’Italia, mój organizm niestety się zbuntował. Będę miał teraz czas, żeby to przemyśleć i wyciągnąć odpowiednie wnioski z tego sezonu. Choć największe sukcesy w kolarstwie osiągają obecnie młodsze roczniki, nie czuję się jeszcze wypalony i chcę to potwierdzić dobrą jazdą w przyszłym roku. Póki chęci są i zdrowie dopisuje, zamierzam się ścigać. Tour of Hainan mnie podbudował, wiem, że wciąż stać mnie na skuteczną walkę w światowym peletonie. Wraz z nową odsłoną mojej grupy pojawią się też nowe bodźce i jestem dobrej myśli.

Był to mój ostatni sezon w barwach Lampre i Meridy, od nowego roku z tej dwójki pozostanie w mojej ekipie tylko Lampre. Cztery wspólne sezony z Meridą minęły bardzo szybko, była to dla mnie świetna przygoda i jestem z niej bardzo zadowolony. Myślę, że nie zmarnowaliśmy tych lat i współpraca była owocna dla obu stron. Będąc ambasadorem marki Merida w Polsce, miałem dodatkową motywację do dobrej jazdy, mogłem wziąć udział w interesujących akcjach, poznałem też sporo ciekawych osób. Dziękuję Meridzie i jej pracownikom za różnego rodzaju wsparcie i serdeczność wykraczającą poza zawodowe ramy, zawsze mogłem na nią liczyć. Życie pisze różne scenariusze i kto wie, może jeszcze przyjdzie nam kiedyś współpracować. Zawodowo się rozstajemy, ale pozostajemy w bardzo dobrych relacjach. Największe sukcesy w dotychczasowej karierze osiągałem właśnie na Meridzie i zawsze będzie mi ona bliska.

Dziękuję także wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki w tym roku. Może nie zawsze odwdzięczałem się tak, jak byście tego chcieli, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, do zobaczenia w przyszłym sezonie!