piątek, 22 lutego 2013

Sezon się rozkręca

fot. Bettini

Wreszcie mogłem wystartować we Włoszech. Trofeo Laigueglia jest dla mnie w pewnym sensie szczególnym wyścigiem, ponieważ 2 lata temu debiutowałem tam w barwach Lampre i wtedy wgraliśmy (Pietropoli). W tym roku historia się powtórzyła, też byliśmy najlepsi, co optymistycznie nastraja mnie na dalszą część sezonu. Nasz dyrektor sportowy Maurizio Piovani chciał, żeby Filippo Pozzato walczył w Ligurii o zwycięstwo. Pippo był bardzo bojowo nastawiony do tego wyścigu, który wygrał już dwukrotnie. Chciał sięgnąć po 3 zwycięstwo, a naszym zadaniem było mu w tym pomóc. Na odprawie przed wyścigiem dyrektor sportowy każdemu z nas przydzielił zadania do wykonania, ja miałem być aktywny w końcowej fazie klasyku (ostatnie 50 km). Jechało mi się dobrze, pogoda sprzyjała i motywacja do walki była duża. Konkurencja słaba nie była – kilka ekip World Touru, no i prawie wszystkie włoskie drużyny uczyniły Trofeo wyścigiem na wysokim poziomie. Wszyscy z Lampre-Merida zaprezentowali dobrą formę, co było zresztą widać w ostatniej fazie wyścigu, w której jechaliśmy wysokim tempem całą drużyną. Po ostatnim podjeździe oderwała się czwórka kolarzy z Pozzato i Ulissim i to nam bardzo pasowało. Oni świetnie rozegrali sprawę zwycięstwa, a my – reszta ekipy – spokojnie dojechaliśmy do mety.

Tegoroczna trasa Trofeo Laigueglia składała się z 4 długich podjazdów i jednego krótkiego, ale sztywnego w samej końcówce wyścigu. Mnie to bardzo odpowiadało, bo miałem okazję sprawdzić swoją dyspozycję na długich wzniesieniach. Forma jest dobra. Jak wspomniałem we wcześniejszym wpisie, brakuje jeszcze trochę rytmu wyścigowego, ale on z czasem przyjdzie. Atmosfera w drużynie po pierwszym zwycięstwie w sezonie i wyścigu, który udał nam się w 100%, jest bardzo pozytywna. Jak mówi przysłowie, apetyt rośnie w miarę jedzenia – pożyjemy, zobaczymy. Widzę, że Pippo jest mocno zmotywowany do walki w tym sezonie i  życzę mu wygranej w Paryż-Roubaix. Zanim dołączył do Lampre-Merida, wydawało mi się, że robi z siebie gwiazdę, ale po bliższym poznaniu go muszę stwierdzić, że jest bardzo w porządku dla każdego z nas, dobrze się z nami zgrał i można z nim o wszystkim pogadać.

Myślę, że może Was zainteresować to, gdzie byłem wczoraj. Po raz pierwszy trafiłem do tunelu aerodynamicznego, a wizyta ta zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Z inicjatywy Meridy urządziliśmy w Mediolanie testy, podczas których ja i moi koledzy mieliśmy dobrać swoją optymalną pozycję na rowerze do jazdy na czas. Moje testy na Meridzie Warp TT trwały ok. 3 godz. i składały się z kilku prób w tunelu. Po przejechaniu pierwszej z nich i zebraniu parametrów aerodynamiki następowała zmiana pozycji w celu osiągnięcia jak najlepszego wyniku. Po pierwszej próbie miałem wynik 2,86 a po ok. 3 godz. udało się zejść do 2,5. Według Jurgena Falke – głównego projektanta Meridy – to bardzo dobry wynik. Jurgen cały czas na bieżąco śledził parametry z tunelu i podpowiadał, co można zmienić. Np. podczas testu obniżyłem o 3 cm rogi kierownicy, żeby pozycja była optymalna. Oprócz kierownicy bardzo ważne było też ustawienie kasku i siodełka, które zresztą zmieniłem (też model San Marco Concor, ale krótki do jazdy na czas). Szczegółowe dane zostaną niebawem przesłane do drużyny, ale ogólnie moje parametry są dobre i tej pozycji będę się trzymać. Nie tylko wartości z komputera mają znaczenie, ale ważne są też odczucia kolarza. Nie sposób mieć bardzo dobry opływ powietrza i wytrzymać w bardzo niewygodnej pozycji kilka kilometrów. Ważny jest nasz komfort, bo czasówki bywają długie.

Skoro o czasie mowa – staram się wykorzystywać go najlepiej nie tylko na rowerze. Przez weekend pojawię się w domu w Polsce na 48 godz. Tak to jest, gdy sezon się rozkręci. W Polsce jest teraz mało kolarska zima, ale mam nadzieję, że oprócz spędzenia wspólnych chwil z bliskimi uda mi się przejechać 2 treningi w dość korzystnych warunkach. Po Laiguegli zacząłem trenować krótkie, ale jechane w mocnym tempie podjazdy po ok. 10 min każdy i na każdym z nich robię inny rodzaj ćwiczeń. Po powrocie do Włoch czeka mnie od razu start w Gran Premio di Camaiore. To fajny wyścig. Jego trasa jest mi bardzo dobrze znana i będę w nim walczył o jak najlepszy wynik. Zanim to jednak nastąpi – czas naładować akumulatory w domu.

piątek, 8 lutego 2013

Na dobry początek

fot. Bettini

Majorka to dobre miejsce na początek sezonu. Przedwczoraj ukończyłem tam Challenge Mallorca – cykl czterech klasyków. Wszystko zagrało tak jak powinno. Odpowiednie jak na początek sezonu podjazdy – długie, ale nie bardzo strome (ok. 8% nachylenia), pogoda, organizacja wyścigu na wysokim poziomie i bardzo dobry hotel. Tak mógłbym zaczynać co roku.
Pierwsze dwa wyścigi były typowe dla sprinterów – bez żadnych podjazdów. Z kolei dwa następne były już dość wymagające – trzeba było pokonać ok. 3 tys. m przewyższenia. Na wyścigach płaskich moja praca polegała na pomocy Petacchiemu i na tym też się skupiłem. W pierwszym wyścigu właśnie ze względu na tę pracę dla AleJeta przejechałem przez linię lotnej premii jako drugi, za Wigginsem. Swoją drogą, jak na początek sezonu ma Peta mocną nogę i nieźle się rozkręca. Od trzeciego klasyku miałem już bardziej wolną rękę do pojechania wyścigu dla mnie. Najbardziej odpowiadała mi trasa trzeciego klasyku – Trofeo Serra de Tramuntana – to w nim uzyskałem najlepszy wynik z cyklu. Myślę, że na szóste miejsce złożyło się głównie moje spokojne i bezstresowe podejście do tego wyścigu, w którym nie brakowało mocnych ataków. Po ostatniej górze została nas mała grupka. Razem z Ulissim i Malorim próbowaliśmy odskoczyć od naszej grupy i tylko mnie się to udało. Sporo było kolarzy Sky kontrolujących wyścig i pilnujących, żeby nikt do ucieczki nie doskoczył. Z kolei ucieczka z późniejszym zwycięzcą Valverde, który pokazał na Majorce klasę, odjechała na trudnym technicznie zjeździe i trudno było do niej doskoczyć. Najmniej odpowiadał mi drugi wyścig – Trofeo Campos Santanyì Ses Salines. Mocno w nim wiało i peleton porwał się na końcowych kilometrach. Ostatni klasyk też do łatwych nie należał, bo kilka podjazdów jechaliśmy w odwrotnym kierunku niż we wtorek. Zgodnie z założeniami przed tym etapem, teoretycznie miał on być dla sprinterów. Po ostatniej górskiej premii był zjazd i ok. 50 km po płaskim do mety. Wyścig ułożył się tak, że rolę sprintera przejął Cimolai, który to wcześniej uciekał, i tym sposobem przed metą znalazł się w pierwszej grupie, a ja pomagałem mu w końcówce. Finiszował na trzecim miejscu, ja dojechałem 23.
Czego dowiedziałem się o swojej formie na Majorce? Że jest niezła, ale wiadomo, że dużo pracy jeszcze przede mną, żeby poprawić kilka rzeczy. W grupie podobnie – jest dobrze. Brakuje jeszcze startów, żeby zgrać się jak najlepiej, ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli co do kolejnych wyścigów. Klasyki nie były długie, miały maks. ok. 170 km, jednak nie musieliśmy się nimi rozgrzać zbyt mocno. Na dobrą sprawę długie etapy będą dopiero na Tirreno-Adriatico, więc trochę czasu jeszcze zostało. Jestem już prawie pewien, że pojadę właśnie w tym wyścigu, a nie w Paris-Nice.
Ostatnie starty pozwoliły mi nie tylko lepiej poznać swoją formę, ale też rower, który miał tu prawdziwy chrzest. Jechałem na Sculturze SL i moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Rower bardzo dobrze sprawdza się na podjazdach i, co ważne, także na zjazdach nie sprawia żadnych problemów. W najbliższym czasie czeka mnie wizyta w tunelu aerodynamicznym w Mediolanie, gdzie będę testował optymalną pozycję na rowerze czasowym Warp TT, ale zanim to nastąpi, mam jeszcze coś do zrobienia na Majorce. Wieczorem wezmę udział w oficjalnej prezentacji Lampre-Merida. Pierwsze starty na Balearach już za mną, teraz czas odpowiednio zaprezentować się tu z kolegami poza szosą.

piątek, 1 lutego 2013

Czas spełnić swoje marzenie


fot. Bettini

Witam na moim kolarskim blogu, który powstał w ramach współpracy z Meridą. Będziecie mogli śledzić na nim z bliska mój sezon. Przygotowania do niego zacząłem w grudniu, po okresie roztrenowania i miesiącu odpoczynku, w którym całkiem odstawiłem rower. Od grudnia trenowałem przez sześć dni w tygodniu, zwykle rano chodziłem na siłownię, później jeździłem ok. 4 godz. na rowerze. Do tego dochodziły jeszcze basen i sauna, a jeśli pozwalała pogoda, czasami narty biegowe. Od kilku lat dużo jeżdżę zimą na ostrym kole, poza tym trenuję na rowerze przełajowym i górskim. W tym roku po raz pierwszy przed sezonem ćwiczyłem na 29” rowerze – Meridzie Big.Nine Carbon XT-M – i wrażenia z jazdy są bardzo dobre. Niedaleko mam w polskie góry, więc było gdzie szlifować formę. Dużo trenowałem z grupką znajomych z moich okolic, zapalonych amatorów, którzy potrafią utrzymać koło.


W styczniu wyjechałem do Włoch, żeby tam ćwiczyć na szosówce różne elementy kolarskiego rzemiosła, w tym technikę. To bardzo ważne, żeby w odpowiednim czasie przesiąść się na rower startowy i optymalnie przygotować się do sezonu. Niestety pogoda nie rozpieszcza, często pada deszcz, ale jakoś da się trenować. Temperatura we Włoszech wynosi teraz ok. 10 st. C, więc nie jest źle. Przygotowania do pierwszego startu w sezonie idą w dobrym kierunku. W ostatni poniedziałek jechałem test wydolnościowy u Michele Bartoliego, który jest w tym roku odpowiedzialny za przeprowadzanie testów kolarzy Lampre-Merida. Test wypadł bardzo dobrze. Trzeba jeszcze troszkę popracować nad szczegółami i powinno być dobrze.

Sezon rozpocznę wyścigami na Majorce, które odbędą się 3-6 lutego, tuż przed prezentacją Lampre-Merida na hiszpańskiej wyspie. Potraktuję je raczej treningowo, nie nastawiam się na uzyskanie w nich najlepszego wyniku, ale bardziej na zrealizowanie odpowiednich założeń treningowych, które pomogą mi być odpowiednio przygotowanym do kluczowych startów w sezonie. Po Majorce czekają mnie klasyki we Włoszech, m.in. Strade Bianche, jeden z moich ulubionych wyścigów. Odbywa się w Sienie, gdzie na 190-km trasie ok. 70 km jest po szutrach, mogę tam wykorzystać swoje doświadczenie z przełajów. Poza tym przez 10 lat mieszkałem koło Sieny i znam te tereny bardzo dobrze. Następnie będę się ścigał albo w Tireno-Adriatico, albo w Paryż-Nicea. Po nich przyjdzie czas na Katalonię i Giro dell’Appenino. Giro del Trentino, na które zawsze chętnie wracam, będzie moim ostatnim sprawdzianem przed Giro d’Italia, moim zdecydowanie ulubionym wyścigiem. Włochy szaleją na punkcie kolarstwa, a w czasie Giro jest to szczególnie odczuwalne. To trudny, ale piękny wyścig, pamiętam, jak przeżywałem mój pierwszy start w Giro i uważam, że był on jednym z moich największych osiągnięć. Czerwiec po Giro chcę przeznaczyć na odpoczynek i przygotowania do Tour de France. Wielka Pętla to moje największe niespełnione dotąd kolarskie marzenie. Jechałem już Giro, Vueltę, olimpiadę i mistrzostwa świata i tylko Francji brakuje do pełni szczęścia. Przejechać dobrze Giro i Tour de France to dla mnie najważniejszy cel na ten sezon. Cztery dni po Wielkiej Pętli startuje Tour de Pologne i bardzo zależałoby mi na jak najlepszym wyniku również w tym wyścigu.

Jestem dobrej myśli co do nowego sezonu. Przed poprzednim mieliśmy postawione określone cele do osiągnięcia, ale wiemy, jak się to skończyło, dlatego cel Lampre-Merida na ten sezon jest jeden: ma być zdecydowanie lepiej. Jestem przekonany, że tak właśnie będzie. Grupa przeszła dużą metamorfozę i wszyscy w naszej ekipie są zgodni, że są to wyraźnie zmiany na lepsze. Nowe będzie niemal wszystko – od skarpetek, przez rowery, po skład drużyny. Jest on zdecydowanie wszechstronniejszy, mamy takich kolarzy, których brakowało nam w ostatnim sezonie – specjalistów od klasyków i sprinterów. Sam czuję większą pewność siebie, której dodała mi ostatnia Vuelta ukończona przeze mnie na 15. miejscu. Był to dla mnie szczególny wyścig, bo po raz pierwszy dostałem szansę przejechanie wielkiego touru na własne konto. Bałem się tego, czy przetrzymam całe 3 tygodnie na w miarę równym poziomie, ale udało się. Wierzę, że w tym sezonie uda mi się spełnić nie tylko swoje marzenie, ale też pomóc spełnić marzenia kibiców o dobrych startach Polaków w światowym peletonie.