piątek, 8 lutego 2013

Na dobry początek

fot. Bettini

Majorka to dobre miejsce na początek sezonu. Przedwczoraj ukończyłem tam Challenge Mallorca – cykl czterech klasyków. Wszystko zagrało tak jak powinno. Odpowiednie jak na początek sezonu podjazdy – długie, ale nie bardzo strome (ok. 8% nachylenia), pogoda, organizacja wyścigu na wysokim poziomie i bardzo dobry hotel. Tak mógłbym zaczynać co roku.
Pierwsze dwa wyścigi były typowe dla sprinterów – bez żadnych podjazdów. Z kolei dwa następne były już dość wymagające – trzeba było pokonać ok. 3 tys. m przewyższenia. Na wyścigach płaskich moja praca polegała na pomocy Petacchiemu i na tym też się skupiłem. W pierwszym wyścigu właśnie ze względu na tę pracę dla AleJeta przejechałem przez linię lotnej premii jako drugi, za Wigginsem. Swoją drogą, jak na początek sezonu ma Peta mocną nogę i nieźle się rozkręca. Od trzeciego klasyku miałem już bardziej wolną rękę do pojechania wyścigu dla mnie. Najbardziej odpowiadała mi trasa trzeciego klasyku – Trofeo Serra de Tramuntana – to w nim uzyskałem najlepszy wynik z cyklu. Myślę, że na szóste miejsce złożyło się głównie moje spokojne i bezstresowe podejście do tego wyścigu, w którym nie brakowało mocnych ataków. Po ostatniej górze została nas mała grupka. Razem z Ulissim i Malorim próbowaliśmy odskoczyć od naszej grupy i tylko mnie się to udało. Sporo było kolarzy Sky kontrolujących wyścig i pilnujących, żeby nikt do ucieczki nie doskoczył. Z kolei ucieczka z późniejszym zwycięzcą Valverde, który pokazał na Majorce klasę, odjechała na trudnym technicznie zjeździe i trudno było do niej doskoczyć. Najmniej odpowiadał mi drugi wyścig – Trofeo Campos Santanyì Ses Salines. Mocno w nim wiało i peleton porwał się na końcowych kilometrach. Ostatni klasyk też do łatwych nie należał, bo kilka podjazdów jechaliśmy w odwrotnym kierunku niż we wtorek. Zgodnie z założeniami przed tym etapem, teoretycznie miał on być dla sprinterów. Po ostatniej górskiej premii był zjazd i ok. 50 km po płaskim do mety. Wyścig ułożył się tak, że rolę sprintera przejął Cimolai, który to wcześniej uciekał, i tym sposobem przed metą znalazł się w pierwszej grupie, a ja pomagałem mu w końcówce. Finiszował na trzecim miejscu, ja dojechałem 23.
Czego dowiedziałem się o swojej formie na Majorce? Że jest niezła, ale wiadomo, że dużo pracy jeszcze przede mną, żeby poprawić kilka rzeczy. W grupie podobnie – jest dobrze. Brakuje jeszcze startów, żeby zgrać się jak najlepiej, ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli co do kolejnych wyścigów. Klasyki nie były długie, miały maks. ok. 170 km, jednak nie musieliśmy się nimi rozgrzać zbyt mocno. Na dobrą sprawę długie etapy będą dopiero na Tirreno-Adriatico, więc trochę czasu jeszcze zostało. Jestem już prawie pewien, że pojadę właśnie w tym wyścigu, a nie w Paris-Nice.
Ostatnie starty pozwoliły mi nie tylko lepiej poznać swoją formę, ale też rower, który miał tu prawdziwy chrzest. Jechałem na Sculturze SL i moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Rower bardzo dobrze sprawdza się na podjazdach i, co ważne, także na zjazdach nie sprawia żadnych problemów. W najbliższym czasie czeka mnie wizyta w tunelu aerodynamicznym w Mediolanie, gdzie będę testował optymalną pozycję na rowerze czasowym Warp TT, ale zanim to nastąpi, mam jeszcze coś do zrobienia na Majorce. Wieczorem wezmę udział w oficjalnej prezentacji Lampre-Merida. Pierwsze starty na Balearach już za mną, teraz czas odpowiednio zaprezentować się tu z kolegami poza szosą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz