czwartek, 30 maja 2013

Giro na szóstkę



fot. Kei Tsuji

Znów jestem we Włoszech. Tym razem z rodziną, bez roweru. Wyjechałem na kilka dni, wreszcie nikogo nie trzeba gonić, przed nikim uciekać, żadna śnieżyca w Toskanii nam teraz nie grozi i mogę się skupić na najbliższych. Jeszcze w poniedziałek i wtorek trochę kręciłem na szosie, ale od wczoraj mam już wolne. Zwykle po długim wyścigu staram się stopniowo uspokoić organizm, nagłe odstawienie roweru nie jest wskazane. Zdążyłem już odebrać gratulacje w Pisarzowicach, gdzie zostałem bardzo miło przyjęty. W mojej miejscowości było ogólne poruszenie związane z wyścigiem, wszyscy oglądali moje zmagania na Giro. Sądząc po dziesiątkach SMS-ów, które dostawałem po każdym etapie, nie tylko w Pisarzowicach wiele osób mnie wspierało. Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki.

Ostatni tydzień na Giro rozpocząłem trzecim miejscem na etapie. Dostaliśmy przez radio informację, że Santambrogio ma kryzys, chcieliśmy jak najwięcej nadrobić do niego w generalce, więc od razu nadaliśmy ze Scarponim mocne tempo. Udało się, Santambrogio przyjechał na metę z ponad 2-minutową stratą. Przy okazji wykorzystałem to, że Scarponi był pilnowany mocniej niż ja. Kiedy próbował atakować, kontrowali go, a mój skok pozwolił mi odjechać. Na chłodno po wyścigu przychodzą refleksje, że można było inaczej się zachować w końcówce i skuteczniej powalczyć o zwycięstwo, ale i tak jestem zadowolony. Etapowe podium Giro d’Italia dwa razy z rzędu nie zdarza się zbyt często. Kolejny etap z metą w Vicenzie był szczególny dla Pozzato. Urodził się w tych okolicach i poprosił nas przed przed startem, żebyśmy mu pomogli, jeśli będzie się dobrze czuł. Daliśmy mu ze Scarponim dobre wsparcie. Nie zapominałem, że następnego dnia czeka mnie górska czasówka, więc mimo robienia selekcji starałem się dozować siły i nie przesadzać. Gdy pociągnąłem na podjeździe, musiałem też uważać, żeby tempo nie było zbyt mocne dla Pippo. Sprężył się i wjechał z grupą ok. 35 zawodników. Starał się później, jak mógł, ale Visconti uciekł i było pozamiatane.

Czasówkę zacząłem bez deszczu, sytuacja zmieniła się jednak na półmetku, gdy zaczęło padać, a w końcówce była już ulewa. Do połowy miałem bodaj czwarty czas, w drugiej części trochę sił mi brakło, warunki też nie pomagały. Mieliśmy założone sliki i w deszczu trzeba było uważać, żeby nie przesadzić, do tego dość mocno wiało. Udało się jednak nie ponieść wielkich strat, także dzięki bardzo trafnym wyborom sprzętowym. Zaskoczyła mnie liczba polskich kibiców na trasie czasówki, było dużo biało-czerwonych flag. Jeden z naszych biegł obok mnie ze 100 m. Zwykle trudno odpowiedzieć, gdy ktoś woła Twoje imię czy nazwisko na trasie albo macha flagą, ale to zawsze świetna motywacja. Po czasówce w niespodziewany dzień przerwy pojechałem na szosę, zrobiłem 50 km drogami, które bardzo dobrze znam, byłem w tych okolicach na zgrupowaniu dwa lata temu. Wcześniej najadłem się jak na wyścig i później trzeba było uważać, żeby następnego dnia nie być napuchniętym na starcie.

Po dniu przerwy nadszedł czas na najgorszy odcinek w tegorocznym Giro. Nie życzę nikomu takiej jazdy. Przez ostatnie 50 km kręciliśmy na dużych wysokościach, temperatura ledwo przekraczała 0 st. C. Końcowe kilometry to był dramat. Przyszła taka śnieżyca, że niewiele było widać. Ostatni podjazd miał 3,5 km, od razu poszło na nim bardzo mocne tempo. Byłem dość zmarznięty i trochę mnie przytkało, ale sprężyłem się i zacząłem odrabiać stratę. Został też Evans, więc starałem się pomóc Scarponiemu jak najwięcej nadrobić do niego. Meta była jednak o kilometr za wcześnie, żeby mieć szansę wepchnąć Scarpę na 3. miejsce. Ja nie utrzymałem swojej 5. pozycji, ale Betancur zasłużył na nią. Był niesamowicie mocny. Trzeba przyznać, że Kolumbijczycy robią w peletonie furorę. Swoje trenować muszą, ale formę na wysokościach szlifują od urodzenia. Z którym z nich by nie porozmawiać, mówi, że mieszka na 1800 m, 2000 m, 2200 czy 2300 m.

Finał wyścigu rozgrywaliśmy po przyjacielsku aż do rund w Brescii. Tam poszedł niesamowity wiatr, na metę w pierwszej grupie dotarło nas 52. Jechałem z przodu, żeby nie ryzykować upadku czy marnowania sił na gonitwę, gdyby ktoś przyblokował. Trzymałem się blisko Nibalego i byłem bezpieczny. Przyznam, że wcześniej, przez pierwsze 150 km, nie tylko tempo było turystyczne. Gdy przejeżdżaliśmy przez miejscowość, w której mieszka Gatto, peleton zatrzymał się na biwak. Kelnerki z tackami roznosiły ciasto, niektórzy zamawiali coś do picia. Kiedy z powrotem ruszyliśmy, Nibali popijał z przodu szampana, niektórzy pstrykali zdjęcia, było wesoło. Organizatorzy nie chcieli jednak, żebyśmy zapomnieli, że jesteśmy na wyścigu i zafundowali nam tego dnia prawie 210 km, 5 i pół godziny trzeba było kręcić. To moja jedyna uwaga pod ich adresem. Stanęli na wysokości zadania, wszystko było perfekcyjnie przygotowane. Widać było, że interesuje ich zdrowie i dobro kolarzy, nigdzie nie puścili nas na żywioł.

Trasa w tym roku była ciężka, a przez pogodę była ciężka podwójnie, ale na Giro nie można się spodziewać niczego łatwego. Szczególnie wyścig sprzed dwóch lat dał mi w kość. Grossglockner, Zoncolan i Gardeccia w ciągu trzech dni mogą zapaść w pamięci na dłużej. Organizatorzy chcieli wtedy zrobić show i zrobili. Tym razem nie przedobrzyli. Dwa lata temu wszystko było w porządku aż do pewnego momentu, gdy dopadła mnie choroba, w zeszłym roku męczyłem się przez całe Giro. Tym razem sam siebie zaskoczyłem. Nie spodziewałem się, że przetrzymam trzy tygodnie w takiej formie, bez żadnego poważnego kryzysu. Przy takiej pogodzie trzeba było szanować zdrowie, lekkie przeziębienie było, ale udało mi się przejechać te wszystkie kilometry bez większych szkód.

Myślę, że to największe osiągnięcie w mojej karierze. Trochę w życiu już wygrałem, ale trudno porównywać zwycięstwo w wyścigu 1. kategorii i 6. miejsce w Giro d’Italia. Przed wyścigiem raczej nikt, łącznie ze mną, nie typował, że ukończę go na tak wysokiej pozycji. Wiedziałem, w jakiej roli jadę na Giro, choć nie była ona aż tak rygorystyczna. Jestem w ekipie postrzegany i traktowany inaczej niż kiedyś. Nie znaczy to, że wcześniej byłem traktowany źle, po prostu miałem inne zadania. Teraz na wyścigu staram się skupiać na swoim wyniku, jeśli mam pomagać, to w kryzysowych sytuacjach. W peletonie podczas Giro byłem postrzegany mniej jako pomocnik Scarponiego, bardziej jako wicekapitan Lampre-Merida. Trochę już jeżdżę i inni wiedzą, na co mnie stać, tym razem odebrałem sporo gratulacji od kolarzy z innych ekip. Moja grupa też z szacunkiem podchodzi do tego wyniku. Scarpa również usłyszał wiele ciepłych słów, nasz duet się sprawdził, trochę punktów do rankingu zdobyliśmy. Michele czuł początkowo niedosyt, ale przyjął to już na klatę. Po raz trzeci został czwartym kolarzem Giro. Wiadomo, że 4. miejsce to nie podium, ale wdrapać się na nie na Giro to nie lada sztuka.

Wielkie słowa uznania należą się Nibalemu, zwłaszcza w końcówce wyścigu robił, co chciał, wygrał dwa ciężkie etapy z rzędu. Doceniam go też jako spokojnego człowieka, który nie robi z siebie wielkiego gwiazdora mimo wielkich wyników. Póki co w tym sezonie jest dominatorem, zobaczymy, co będzie dalej. Wierzę, że wciąż będzie dobrze dla nas – Polaków. Prawie w każdym wyścigu, w którym starujemy, jest o nas głośno, można już mówić o stałej tendencji. Rafał Majka stracił na Giro białą koszulkę, ale też zrobił świetny wynik, cała kariera przed nim. Po tylu naszych konkretnych rezultatach w tym roku jeszcze ciekawiej zapowiadają się mistrzostwa Polski w Sobótce, w których prawdopodobnie wystartuję. Mówią, że trasa jest ciężkawa, zobaczymy. Ok. 10 czerwca planuję rozpocząć treningi pod kątem Tour de France. Wcześniej skonsultuję plan przygotowań z Michele Bartolim. Do Wielkiej Pętli trochę jeszcze zostało i nie myślę o niej zbyt intensywnie, po co się spalać, kiedy trzeba odpocząć.

2 komentarze:

  1. Wielkie ale to Wielkie gratulacje dla najlepszego polskiego kolarza w historii giro[zapisales sie zlotymi zgloskami w annalach polskiego kolarstwa].Widzialem powitanie w pisarawie[na stronie internetowej naszej parafii]no super.Bardzo dobry wyscig w Twoim wykonaniu,widac duze doswiadczenie.Trzymam kciuki za tour de france,oby miejsce w pierwszej dziesiatce generalki.Milego wypoczynku z rodzina,zycze zdrowia i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje i dziękuję. Moje ukochane Giro w tym roku było wyjątkowe dzięki Tobie i Rafałowi Majce. Fajnie piszesz, przyjemnie się to czyta. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń